Na tapetę wkroczyły karty i gra w wojnę - chyba najłatwiejsza. Znają i lubią.
No ale z kolei ileż można grać w wojnę?!
No to przypominamy jak się gra w ku-ku - ustalamy, że trzeba mieć trzy tego samego koloru. Najmłodszy nie bardzo chciał grać dopóki nie odkryłam, że dla niego kolor to tak oczywisty czarny i czerwony, więc karo i kier to ten sam. :) Trudno było wytłumaczyć 5-latkowi, ale w końcu pojął, tylko jak zapamiętać nazwy? Znowu nie chciał grać... No to rozrysowałam i teraz pierwsze co proponuje to ,,w ku-ku!". :D
No dobra... wojna, ku-ku, wojna, ku-ku...
Zaczęłam ich uczyć gry w tysiąca. Na razie bez meldunków i bez licytowania.
Dowiedzieli się, że tu jest inna hierarchia kart niż w grze w wojnę i uczą się jak wykładać, żeby jak najwięcej wziąć. Jeszcze pytają: ,,teraz największą, czy najmniejszą?". :)
Na końcu liczymy punkty. Nie zapisujemy ich w tabelce, gramy do jednej wygranej. Na razie.
Sortujemy karty, żeby łatwiej było policzyć.
Kombinujemy z dopełnianiem do pełnej dziesiątki. :) Przyjemne z pożytecznym. ;)
A Wy gracie z dziećmi w karty?
---